W ubiegłym roku posadziłam w moim ogródku dwie brzoskwinie. Pięknie sobie rosły, a ja najnormalniej w świecie - cieszyłam się ich widokiem. W pewnym momencie jedna z brzoskwiń zaczęła zamierać.
Stanęłam nad nią z wężem i blisko godzinę traktowałam wodą. Jeśli nie odbije, wtedy ją wykopię. - założyłam perspektywicznie.
Wkrótce jednak drzewko zasypało się listkami!!!
W tym roku po pięknym okresie kwitnienia, jej listki zaczęły się zwijać, brązowieć, czerwienieć... Drzewko zostało potraktowane okropną i bez mała śmiertelną chorobą, czyli kędzierzawością brzoskwiń.
Na chemiczne zabiegi było już niestety zbyt późno, ponieważ te, wykonuje się w momencie zawiązywania kwiatów owoców lub dopiero na jesieni.
W ubiegłym roku NIC nie zapowiadało potencjalnej choroby, więc ograniczałam się jedynie do zasilania drzewka nawozami. Ba nawet na przedwiośniu NIC nie sygnalizowało choroby: okwiecona brzoskwinka cieszyła moje oko i już mi ślinka ciekła na samą myśl, że sobie własnych brzoskwinek pojem.
Nie chciałam i nie chcę czekać do jesieni, bo być może już na jesieni drzewko będę musiała po prostu wyrzucić z ogrodu.
Zauważyłam też, że i druga brzoskwinia powoli się zaraża. Jeszcze jako tako wygląda, ale listeczki coraz bardziej się zwijają.
Ostro przystąpiłam do walki o życie brzoskwinki!!!
Uszykowałam sobie WYWAR ZE SKRZYPU POLNEGO:
Opakowanie skrzypu, czyli 150 gram wrzuciłam do dużego garnka z wodą i odstawiłam na dobę. Na drugi dzień zagotowałam i pozostawiłam do wystygnięcia. Tak przygotowaną MIKSTURĘ rozwodniłam i przelałam do spryskiwacza.
Obficie potraktowałam ową MIKSTURĄ moje chore drzewko.
Pieściłam drzewko co kilka dni.
Dodatkowo do mikstury dodałam olejek herbaciany.
Uszykowałam również wywar z czosnku. Zgniotłam dwie główki czosnku i zalałam je 10 litrami wody.
Póki co, jakiejś specjalnej poprawy nie widzę, ale cóż... zobaczymy co wydarzy się za jakiś czas.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz